Bez prawa, podatków, administracji i wojska – tak miała działać dawna Rzeczpospolita. Przez pewien czas szlachecka utopia jako tako nawet funkcjonowała, ale wszyscy wiemy, jak się ta historia skończyła. To znaczy niby wiemy, bo filozofia wszechobecnej prowizorki jest z nami do dziś i ma się całkiem dobrze.
Uwaga, proszę nie uciekać! Dzisiejszy wpis znowu zacznie się od dygresji, ale tym razem będzie ona krótka. Trochę literacka, a trochę filmowa. Otóż w szóstej księdze Pana Tadeusza jest scena, w której ksiądz Robak zachęca sędziego Soplicę do zorganizowania antyrosyjskiego powstania i w odpowiedzi słyszy znamienne słowa:
Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie
Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie!
Z dokładnie taką samą reakcją spotkał się również Tadeusz Kościuszko w znakomitym filmie Kos Pawła Maślony. On również usiłował poderwać panów braci do walki, ale zamiast dobrze przygotowanego oddziału zastał jedynie grupkę przygłupów skandujących „vivat” i twierdzących, że… jakoś to będzie.
Obie sceny doskonale ilustrują sposób myślenia dawnej szlachty i jej nonszalanckie podejście do każdej, nawet najpoważniejszej sprawy. Rzekomi potomkowie Sarmatów byli bowiem święcie przekonani, że zbudowali najdoskonalszy ustrój na świecie, a złota wolność trwać będzie wiecznie. Bez reform i jakichkolwiek modernizacji. Polska była w ich mniemaniu państwowym perpetuum mobile, działającym bez prawa, administracji i skarbu. Wygrywającym wojny bez armii i opartym na folwarcznej gospodarce, która nie uznawała kapitału, inwestycji ani innowacji. Najważniejsze było, aby bezzębny chłop tyrał za darmo, a pan wraz z rodziną mógł biesiadować we dworze. Cała reszta miała się ułożyć sama. Włościanie, przez pokolenia poddawani pańszczyźnianej tresurze, z czasem też zaczęli myśleć podobnymi kategoriami. Dla nich sensem istnienia stało się to, aby pan dał chałupę, skrawek pola i pozwolił przeżyć. Jakoś.
Damy radę!
Taka lekceważąca krótkowzroczność stała się niestety elementem naszej tożsamości i nadal jest obecna w działaniach państwa i biznesu. W postawach urzędników, przedsiębiorców i pracowników firm wciąż pokutuje przekonanie, że prowizorka jest rozwiązaniem najtrwalszym, a wiele działań podejmowanych jest bez przygotowania i na ostatnią chwilę. Plany, jeśli w ogóle jakieś istnieją, też często sprowadzają się do pobożnych życzeń i naiwnego założenia, że wszystko się uda. Tak po prostu, samo z siebie. A jeśli nie? No cóż… jakoś to będzie. Niech żyje improwizacja! Bez procedur, standardów i zdrowego rozsądku.

Oczywiście także bez odpowiedniej liczby ludzi, o fachowcach nawet już nie wspominając. Bo ci ostatni będą wymyślać jakieś niestworzone problemy i jeszcze mogą chcieć za to większych pieniędzy. Komu to potrzebne? Janusz ze szwagrem lub dyrektor na urzędzie sami wszystkim pokierują. Czyli zrzucą robotę na przypadkowych pracowników lub studentów-praktykantów bez najmniejszego doświadczenia. Damy radę! Szeregowcy, choć nieco marudzą, często nawet lubią taki stan rzeczy. Zależy im przecież tylko na tym, aby szef powiedział, co jest do zrobienia i nie wymagał nadmiernego myślenia. A jeśli wystąpią jakieś komplikacje? Odpowiedź już znacie – jakoś to będzie.

Filozofia ta obowiązuje zresztą nie tylko w pracy, lecz również w życiu prywatnym. Zarobione pieniądze, zamiast odłożyć lub zainwestować, lepiej wydać na jakiś gadżet lub kolejną subskrypcję. Jeśli zabraknie – zawsze można wziąć kredyt. Również na wakacje czy świąteczne prezenty. Spłaci się… jakoś. Tak samo powinno się udać utrzymać ogromny dom (z równie wielką hipoteką) oraz wyżywić gromadkę dzieci spłodzonych dla sportu. Emerytura? Nad tym w ogóle nie ma sensu się zastanawiać, to rola państwa. Tego samego, które strasznie nas okrada i z którego powodu lepiej robić na zleceniu. Wtedy lepiej płacą i można sobie więcej kupić.
Przeczytaj też: Praca w krainie nie wiem
I tak to się kręci od dobrych kilku stuleci. Wystarczy nam, żeby było jakoś i faktycznie, jakoś jest. Nawet się już przyzwyczailiśmy. Kochamy wierzyć, że wszystko będzie się układać samo, a rzeczywistość w magiczny sposób dostosuje się do naszych fantazji. Że rozwój dokonuje się w pełni spontanicznie, bez pracy, organizacji i wysiłku umysłowego. Tyle tylko, że to nieprawda i boleśnie przekonaliśmy się o tym w historii już wiele razy. I mimo wielu gorzkich lekcji wciąż, z uporem godnym lepszej sprawy, udajemy, że w przyszłość może wyglądać inaczej. Inaczej, czyli… jakoś.
Pisząc ten artykuł korzystałem m.in. z:
Piotr Stankiewicz, 21 polskich grzechów głównych. Warszawa 2018
Strona główna • Społeczeństwo •
