NASZE społeczeństwo cierpi na masowe zaburzenie osobowości, polegające na braku identyfikacji z Polską. W skrajnych przypadkach odchyleniu temu towarzyszą urojenia paranoidalne, objawiające się przekonaniem, że za wszystkim stoją jacyś ONI. Gdzie tkwią przyczyny tego obłędu?
Czy zwróciliście kiedyś uwagę na to, w jaki sposób wielu z nas wypowiada się na wszelkie tematy związane z Polską? Niezależnie od tego, czy mówimy o polityce czy o sporcie, kochamy posługiwać się zwrotami w stylu: „bo w Polsce to…”, „w TYM kraju”, „Polacy są…” lub „typowy Polak”. Zupełnie, jakby słowa te pochodziły od przedstawicieli zupełnie obcej nacji, przebywających nad Wisłą na chwilowej delegacji lub urlopie.
Opowiadając o jakichkolwiek wydarzeniach lubimy też podkreślać, że za wszelkimi procesami stoją jakieś bliżej niesprecyzowane persony. To ONI uchwalają budżet, ONI decydują o podwyżkach i ONI budują drogi. Kim są ONI? Nie bardzo wiadomo, ale można domniemywać, że są nimi… typowi Polacy.

Najczęściej tego typu wypowiedzi sprowadzają się oczywiście do klasycznego narzekania*, ale ich wydźwięk nie ma tu większego znaczenia. Posługiwanie się podobnymi zwrotami świadczy bowiem o znacznie poważniejszym problemie. Polega on na tym, że wielu z nas podświadomie nie utożsamia się z własnym krajem. Niby wszyscy jesteśmy Polakami, razem śpiewamy hymn na meczach i wzruszają nas różne rocznice, ale tak naprawdę Polska jest dla nas pojęciem nieco abstrakcyjnym. Obcym ciałem, istniejącym gdzieś obok i mniej lub bardziej utrudniającym życie. Zgadnijcie, czemu zawdzięczamy ten chorobliwy stan?
Polska tylko dla Polaków. Czyli dla szlachty
Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, śpieszę z łatwo przewidywalną odpowiedzią. Wszystkiemu winna jest nasza historia. Dawno, dawno temu, w czasach najjaśniejszej Rzeczpospolitej Obojga Narodów pojęcie „Polak” zarezerwowane było wyłącznie dla przedstawicieli stanu szlacheckiego. Dysponująca licznymi przywilejami, posiadająca monopol na władzę i pełną kontrolę nad gospodarką arystokracja stanowiła tzw. naród polityczny. Nie miał on nic wspólnego z pochodzeniem etnicznym, językiem, religią czy jednolitą kulturą, lecz opierał się na wspólnej trosce o zabezpieczenie stanowych interesów. Polakiem mógł być więc Litwin, Bałt, Rusin lub Niemiec. Właściwie każdy, tylko nie chłop.

Tym sposobem miażdżąca większość ludności została wyjęta spod prawa i zdegradowana do roli bliżej nieokreślonego bytu, którego jedyną rolą była wyniszczająca praca na rzecz panów. Chłopi Polakami być nie mogli, więc kompletnie się z Polską nie utożsamiali. Identyfikowali się wyłącznie, jako „swoi” lub „tutejsi, a ponieważ od szlachty doznawali wyłącznie krzywd, Polacy kojarzyli im się jednoznacznie źle. Stan ten przetrwał I Rzeczpospolitą i utrzymywał się przez znaczną część wieku XIX. Jednym z efektów był m.in. brak poparcia dla idei powstań. Chłopi ochoczo wydawali powstańców w ręce zaborców, a w skrajnym przypadku, jakim była rabacja galicyjska, sami zafundowali szlachcie krwawą łaźnię. Nawet w roku 1914 wkraczająca do Królestwa Polskiego I Kompania Kadrowa spotkała się z, delikatnie mówiąc, chłodnym przyjęciem. Idea wywołania antyrosyjskiego zrywu roztrzaskała się o zamknięte drzwi chłopskich chałup.
Przeczytaj też: Pańszczyzna albo śmierć!
ONI są tutaj do dzisiaj
Takie chamsko-pańskie dziedzictwo pokutuje nad Wisłą nawet współcześnie. Wciąż w naszych głowach istnieje mniej lub bardziej wyraźny podział na swoich i ONYCH. Podobnie jak w staropolskim folwarku opiera się on głównie na niechęci do „tych wyżej”, czyli wszystkich, których jesteśmy skłonni uważać za nowoczesną szlachtę. Mogą to być politycy, właściciele firm lub szefowie. To nie ma znaczenia. Problem tkwi w przekonaniu, że ONI nic nie robią i żyją wyłącznie na cudzy koszt**. Że okradają biedniejszych od siebie, a zrabowane kosztowności przeznaczają na zbytki i hulanki. Takie rzeczy oczywiście się dzieją, ale nie są przecież powszechną normą.
Przeczytaj też: Dlaczego folwark był (i jest) słabym biznesem
Reakcja na opisaną wyżej postawę często też ma niestety postać neofolwarczną. „Ci wyżej” traktują podległych sobie ludzi jak bandę tępych nierobów i złodziei, których siłą lub podstępem gnać trzeba do roboty. I najlepiej płacić za nią jak najmniej, byle tylko współczesne chłopstwo nie pomarło z głodu. Przecież i tak jest zbyt ograniczone, żeby myśleć o jakimkolwiek rozwoju. W rezultacie ogromne rzesze ludzi ponownie są degradowane do roli bezwolnej masy, głęboko przekonanej, że w tym kraju żyć się nie da. I błędne koło się zamyka. Zupełnie jak we włościach jakiegoś dawnego pana o nazwisku kończącym się na ski. Tyle tylko, że w XXI wieku.
Przeczytaj też: Krótka historia kultury zapierdolu
*Chciałem napisać „klasycznego polskiego narzekania”, ale się powstrzymałem
**Nie dotyczy jednostek, które rzeczywiście nic nie robią i żyją na cudzy koszt