Chłop pańszczyźniany

Dzisiejszy wpis będzie o miłości. O romantycznych uniesieniach oraz namiętnych uczuciach pełnych ekstazy i pożądania. Żartowałem! Tekst jest o związkach naznaczonych folwarczną mentalnością i wynikających z tego patologiach. Zapraszam serdecznie.

Co pańszczyzna ma wspólnego z miłością? Zacznijmy tradycyjnie od krótkiego wprowadzenia historycznego. Przez długie stulecia jedyną akceptowalną społecznie formą związku między kobietą i mężczyzną było małżeństwo. Instytucję tę sankcjonowała religia i obyczajowość, ale w warunkach gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej małżeństwo pełniło jeszcze jedną funkcję. Było przymusowym kontraktem ekonomicznym.

Wchodzące w skład folwarku gospodarstwa chłopskie wymagały pełnej obsady kadrowej. Gospodarza (mężczyzny) przeznaczonego do odrabiania pańszczyzny i gospodyni (kobiety) zajmującej się domem oraz dziećmi (kolejnym pokoleniem niewolników). Politykę matrymonialną prowadził właściciel folwarku, który wedle własnego uznania kojarzył ze sobą pary poddanych. Kierował się przy tym głównie własnym interesem, a najbardziej zależało mu na zapewnieniu ciągłości pracy.

Dla utrzymania porządku organizacyjnego, małżeństwa aranżowane były zgodnie z odgórnie założonym  schematem – najpierw najstarsi kawalerowie żenili się z najstarszymi pannami, później w związki wstępowały kolejne generacje chłopskiego potomstwa. Żeby uniknąć we wsi konfliktów, które mogłyby negatywnie wpłynąć na pracę, pary dobierano według poziomu zamożności ich rodziców. Swatanie mogło się oczywiście odbywać wyłącznie w granicach jednego folwarku. Każdy chłop (a już nie daj boże chłopka z posagiem) opuszczający włości swojego pana był dla niego wymierną stratą ekonomiczną. W przypadku przedwczesnej śmierci któregoś z małżonków, ubytek kadrowy trzeba było szybko uzupełnić. Ciągłość pracy wymagała, aby ponowny związek zaaranżować w ciągu maksymalnie kilku miesięcy.

Mateusz Wyżga w opisywanej już przeze mnie książce Chłopstwo. Historia bez krawata podsumował tę sytuację następująco:

Rodzina chłopska była mikroprzedsiębiorstwem, w którym każdy – od niesamodzielnych kilkulatków przez rodziców w sile wieku po zgrzybiałych starców – wykonywał jakąś pracę, adekwatną do wieku i możliwości

Wyjątkowo muszę się z autorem zgodzić, ale ja powiedziałbym raczej, że folwarczne małżeństwo było zaprogramowaną hodowlą chłopów. Na wpół sztucznym rozpłodem niewolników, mającym na celu uzupełnienie niedoborów siły roboczej i zapewnienie ciągłości darmowej pracy.

A że ludzi mogą łączyć ze sobą jakieś więzi emocjonalne? Że czasem zdarza im się czuć coś do drugiego człowieka? To było najmniej istotne. Chemia w chłopskiej parze miała się pojawić z czasem. Albo i nie, bo właściwie jako to miało znaczenie?

I dla wielu nie ma znaczenia do dziś

Ten brak uczuciowości wyższej, połączony z bezwzględnymi relacjami panującymi w folwarku, wszedł ludziom w krew i jest widoczny w bardzo wielu współczesnych związkach. Nie będę w ogóle odkrywczy, jeśli powiem, że nawet dziś mnóstwo małżeństw zawieranych jest dla zasady, dla uciszenia gadającej wsi i rodziny lub wyłącznie ze względów finansowych. Chłop XXI wieku nadal potrzebuje baby do prania, sprzątania i gotowania, a baba nie może się obejść bez chłopa robiącego w pol.. przepraszam – zarabiającego pieniądze. Oboje są dość nieporadni, ponieważ stulecia pańszczyzny nauczyły ich, że życie polega na służbie panu i bezrefleksyjnym wykonywaniu jego poleceń. Układ taki bardzo im jednak odpowiada, bo dzięki niemu można m.in. wziąć wspólny kredyt na kilkadziesiąt lat i spłodzić dziecko. Też wspólnie (na ogół) i też dla zasady. Dawniej takie małżeństwa swatał pan na włościach, dziś można to zrobić samodzielnie przy pomocy Tindera. Nowe technologie w domu i zagrodzie.

Przeczytaj też: Skazani na zawodowe dożywocie

I co z tego wynika? Szeroko pojęta patologia. W najlepszym przypadku ludzie uwikłani w taki związek szybko przestają ze sobą o czymkolwiek rozmawiać. Spędzają czas w jednym domu, każde wpatrzone w osobny ekran, a jedyną wspólną aktywnością jest spożywanie posiłków. Znajomych raczej nie mają, na miasto nie wychodzą. I to jest ten lepszy scenariusz, bo jeśli przypadkowi ludzie stają się na siebie skazani, wówczas może zrodzić się najzwyklejsza przemoc. Psychiczna, fizyczna, ekonomiczna lub każda inna. Wobec siebie nawzajem i wobec dzieci.

Nic na siłę

Pocieszające jest jednak to, że mentalność i stosunek do budowania związków się zmienia. Powoli, ale systematycznie i to już od wielu lat. Świadczą o tym twarde dane statystyczne. Zaraz po II wojnie światowej (w roku 1946) zawarto w Polsce niecałe 282 tysiące małżeństw. Przez trzy kolejne dekady liczba ta rosła, osiągając w roku 1975 wartość ponad 330 tys. W tym momencie skończyła się jednak złota era boomerstwa i od tamtej pory liczba sformalizowanych związków (z drobnymi wyjątkami) systematycznie maleje. Ilu nowożeńców stawiało się w kościołach i urzędach stanu cywilnego w ostatnich latach?

  • w roku 1989 zawarto 256 tys. małżeństw
  • w 2002 – 192 tys.
  • w 2008 – 258 tys.
  • w 2013 – 180 tys.
  • w 2017 – 193 tys.
  • w 2020 – 145 tys. (trzeba wziąć w tym przypadku poprawkę na pandemię)
  • w 2021 – 168 tys.
  • w 2022 – 156 tys.

Spadającej liczbie małżeństw towarzyszyły w tym czasie… rosnące statystyki rozwodów. Za punkt wyjścia ponownie weźmy rok 1946, kiedy to orzeczono w Polsce 8 tys. rozwodów. W roku 1990 liczba rozwiązanych małżeństw wyniosła 42 tys. a w kolejnych latach osiągała następujące poziomy:

  • w 1998 – 45 tys.
  • w 2006 – 72 tys. (to był rekord)
  • w 2019 – 65 tys.
  • w 2020 – 51 tys. (znów poprawka na pandemię)
  • w 2021 – 61 tys.
  • w 2022 – 60 tys.

W przypadku danych dotyczących rozwodów warto przytoczyć jeszcze kilka dodatkowych statystyk. Otóż zdecydowana większość sądowych rozstań (72 proc.) ma miejsce w miastach. Liczba rozwodów w przeliczeniu na 10 tys. osób jest z kolei silnie skorelowana z geografią. Najwięcej jest ich w województwach zachodniopomorskim i dolnośląskim, a najmniej w małopolskim i podkarpackim. Coś musi być na rzeczy z tą Polską A i Polską B.

A tak już (prawie) całkiem poważnie. Zawsze uważałem, że decyzja o małżeństwie musi być bardzo dobrze przemyślana. Ja zastanawiam się nad tym krokiem od czterdziestu lat i nadal nie doszedłem do żadnych konstruktywnych wniosków 😉 Nie twierdzę też, i to chciałbym bardzo wyraźnie podkreślić, że rozwód jest czymś dobrym. Za każdym takim rozstaniem kryją się ludzkie dramaty, a często też krzywda dzieci. Jestem jednak zdania, że odpowiedzialni, dorośli ludzie nie muszą być ze sobą dla zasady. Powinni umieć się rozejść i żyć samodzielnie. Nie są już przecież przywiązani do swojej zagrody*.

*Nie dotyczy frankowiczów 😉


Pisząc ten artykuł korzystałem z następujących źródeł:

1. Kamil Janicki, Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa. Poznań 2021.
2. Michał Rauszer, Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskichWarszawa 2020.
3. Główny Urząd Statystyczny
4. Ciekawestatystyki.pl


Strona głównaSpołeczeństwoFolwarczne love story
5/5 - (3 votes)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *