Dzisiaj pijemy! Do spodu i do zerwania filmu. Z nudów lub z braku lepszego zajęcia. Wszystko jedno, każdy pretekst jest dobry. Pijemy jak pańszczyźniani chłopi, od których pochodzimy i którym zawdzięczamy większość naszych pijackich nawyków.
Co piątek po robocie i jeszcze trochę w weekend. Na każdej imprezie firmowej i podczas wszystkich spotkań rodzinnych. Z wujkiem, szwagrem lub sąsiadem z góry. W święta i w wakacje, na ślubie, chrzcinach i pogrzebie. Na wódeczkę lub piweczko zawsze jest dobry moment, prawda? Oczywiście na jednym skończyć się nie może, bo jeśli już pić, to do upadłego. O kulturze polskiego picia napisano już całe tomy, większość z nas doświadczyła jej zresztą na własnej skórze. Dorastaliśmy i żyjemy w świecie najróżniejszych alko-rytuałów: karniaczków, brudziów i pijackich zabaw weselnych. W Polsce nie ma od nich ucieczki, ale czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego tak jest?
Pan kazał chlać
Odpowiedzi poszukiwać należy (tak, zgadliście) w naszej pańszczyźnianej historii i prawie noszącym nazwę propinacji. Był to jeden ze szlacheckich przywilejów, przyznający właścicielom ziemskim monopol na produkcję i sprzedaż alkoholu. Propinacja została w Polsce wprowadzona pod koniec wieku XV wraz z innymi ustawami, które legły u podstaw folwarcznego systemu gospodarczego. I podobnie jak inne elementy tego chorego ustroju, szybko uległa wynaturzeniu.

Nie trzeba było długo czekać, aby propinacja zamieniła się w przymus zakupu trunków. Dotyczył on oczywiście chłopów, którzy mieli obowiązek nabywać u swoich panów określony kontyngent gorzałki lub piwa. Niezależnie od tego, czy ktoś pić chciał, czy nie. Beznadzieja włościańskiego życia i towarzyszące mu upokorzenia sprawiały co prawda, że chlali niemal wszyscy, ale polskiej szlachcie wcale to nie wystarczało. Na wypadek, gdyby komuś przyszedł do głowy niebezpieczny pomysł abstynencji, w wódce topiono również większość codziennych formalności. Przepicia wymagała każda z zawieranych w folwarku transakcji, butelkę musiał też otrzymać urzędnik, z którym załatwiano jakąkolwiek sprawę.

Efekt takiej polityki był łatwy do przewidzenia. Celowe rozpijanie chłopów prowadziło do ich coraz większego upodlenia i zniewolenia. Pogrążony w alkoholizmie włościanin pracował coraz gorzej, za co spotykały go pańskie szykany. Im bardziej był gnębiony, tym więcej pił, a przy okazji zadłużał się w należącej do dworu karczmie. Z punktu widzenia szlachty był to doskonały interes. Tak dobry, że w XVIII wieku propinacja stała się wręcz fundamentem polskiej gospodarki. Konająca Rzeczypospolita niemal zupełnie przestała już zboże sprzedawać i większość plonów wolała przerobić na wódkę. W ten sposób przechlała m.in. własną niepodległość.
Zaborca kazał przestać
Apogeum propinacyjnego pijaństwa przypadło jednak na wiek XIX. Gdy w roku 1817 pruski gorzelnik Johann Pistorius opatentował maszynę do produkcji alkoholu z ziemniaków, jaśniepanowie zwietrzyli nową okazję do zarobku. Krótko po upadku powstania listopadowego skala produkcji wódki na ziemiach polskich dosłownie eksplodowała. Gorzałka stała się tańsza od chleba i często w najbardziej dosłownym sensie zaczęła go zastępować. Wywołana tym plaga pijaństwa była tak wielka, że (nomen omen) przelała czarę goryczy. Upodleni chłopi w końcu przejrzeli na oczy i sami zaczęli organizować najróżniejsze kampanie antyalkoholowe. Właścicielom ziemskim takie działania oczywiście się nie podobały. Główną przyczyną była, a jakże, utrata części dochodów, ale szlacheckie niezadowolenie miało jeszcze jedno źródło. Trzeźwiejące masy ludowe wytrącały z pańskiej ręki cyniczny argument, zgodnie z którym chłopi nie zasługiwali na wolność ze względu na swoje pijaństwo.
Przeczytaj też: Żyć jak Pan, czyli mokry sen Homo folvarkensis
W tej sytuacji konflikt rozwiązać musiały władze. W roku 1844 car Mikołaj I wydał ukaz ograniczający szlachecki monopol na produkcję i sprzedaż alkoholu w Królestwie Polskim. Rok później w zaborze pruskim całkowicie zniesiono obowiązek propinacyjny, a podobne kroki rozważać zaczęły pozostałe mocarstwa rozbiorowe. Ostatecznie propinację zlikwidowano w Galicji w roku 1889, a w Kongresówce w 1898. Tym sposobem zaborcy kolejny raz przyczynili się do ucywilizowania stosunków społecznych panujących na ziemiach polskich. I ponownie zrobili to wbrew woli rodzimego ziemiaństwa.
Później bywało już różnie
Likwidacja propinacji wyraźnie zmniejszyła skalę polskiego pijaństwa. Zmieniła również podejście do samego alkoholu, którego produkcja i sprzedaż objęte zostały państwowym nadzorem. Bardziej uważnie zaczęto też przyglądać się wskaźnikom spożycia trunków i prowadzić w tym zakresie oficjalne statystyki. Pokazały one, że w latach międzywojennych statystyczny Polak wypijał rocznie ok. 1,5-3 litrów czystego alkoholu. Znacznie gorzej działo się w okresie PRL, kiedy spożycie poszybowało do poziomu nawet 9 litrów na głowę. Dominującym trunkiem znów stała się wódka, w której topiono powszechne poczucie beznadziei i braku perspektyw. Po roku 1989 spożycie najpierw spadło do poziomu ok. 6-7 litrów, a następnie zaczęło systematycznie wzrastać.

Co jednak ważne, najczęściej wybieranym w ostatnich latach alkoholem nie była już wódka. Jej miejsce zajęło piwo i to głównie dzięki niemu statystyki po raz pierwszy zbliżyły się do poziomu 10 litrów czystego etanolu na głowę. Rekordowy był pod tym względem rok 2019, kiedy wypiliśmy 9,78 litra, ale w latach 2021 – 2022 dała się już zauważyć wyraźna tendencja spadkowa. Spożycie C2H5OH wyniosło w tym okresie odpowiednio 9,70 i 9,37 litra na głowę. W ubiegłym roku wartość ta obniżyła się jeszcze bardziej, osiągając poziom 8,93 litra.
Przeczytaj też: Folwarczne love story
Czy to oznacza, że Polacy zaczynają pić mniej? Ciężko stwierdzić, ale na pewno piją inaczej. Rzadziej sięgają po wódkę, chętniej wybierają piwo lub wino. Wśród młodych ludzi sporą popularność zyskują też trunki bezalkoholowe. Pod względem spożycia zawędrowaliśmy w okolice europejskiej średniej (ok. 9,5 litra alkoholu na głowę) i zbliżyliśmy się do poziomu krajów G20 (7,9 litra). Zmieniające się wzorce konsumpcji odzwierciedlają ewolucję współczesnego społeczeństwa. Rośnie w nim świadomość wpływu, jaki alkohol wywiera na zdrowie, maleje natomiast akceptacja dla różnych pijackich patologii – jazdy po spożyciu czy załatwiania spraw za flaszkę. Idzie (chyba) ku lepszemu, ale czy całkowite odrzucenie dziedzictwa propinacji i wynikającej z niego kultury chlania jest w ogóle możliwe? Nawet jeśli tak, to zajmie nam z pewnością dużo czasu. Podobnie jak przepracowanie innych pozostałości po stuleciach pańszczyzny.
Pisząc ten artykuł korzystałem m.in. z następujących źródeł:
1. Kamil Janicki, Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa. Poznań 2021.
2. Adam Leszczyński, Obrońcy pańszczyzny.Warszawa 2023.
3. Kacper Pobłocki, Chamstwo. Wołowiec 2021.
4. Andrzej Leder, Relacja folwarczna
5. Światowa Organizacja Zdrowia
6. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
7. Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom
