Stulecia pańszczyźnianego przywiązania chłopa do ziemi zmieniły dawnych włościan w zbiorowisko odizolowanych od siebie, walczących o przetrwanie plemion. Ślady ukształtowanej w ten sposób mentalności możemy dziś odnaleźć w wielu organizacjach działających niczym zamknięte klany i kierujących się logiką lojalności wobec stada.
Ponieważ przydługie wstępy oraz dygresje stały się już na tym blogu normą, pozwólcie, że tym razem też nie przejdę od razu do sedna i zacznę od… szybkiej powtórki z literatury. Pamiętacie Antka Borynę z „Chłopów” Władysława Reymonta? Jeśli nie, to trudno. Można bez tego żyć, ale dla potrzeb dzisiejszego wpisu i tak przypomnę Wam jedną z wypowiedzianych przez niego kwestii. Otóż w chwili, kiedy całe Lipce przymierzały się do wygnania Jagny, nasz bohater stwierdził:
W gromadzie żyję, to i z gromadą trzymam! Chceta ją wypędzić, wypędźta; a chceta se ją posadzić na ołtarzu, posadźta! Zarówno mi jedno!
Tym samym Antek przyzwolił na lincz dokonany później na jego macosze i dawnej kochance. Koligacje rodzinne oraz wcześniejsza namiętność w jednej chwili przegrały z lojalnością wobec wiejskiej wspólnoty. Posiadanie miedzy i spokojne życie wśród swoich okazały się ważniejsze od losu napiętnowanej kobiety.
Czym tłumaczyć takie postępowanie Antka? Znawcy literatury pewnie zinterpretowali już postawę młodego Boryny na sto różnych sposobów, więc pewnie się nie obrażą, jeśli i ja dokonam kolejnej wykładni. Utrzymanej oczywiście w duchu folwarczno-pańszczyźnianym.
Psychologia stada
Otóż działania naszego bohatera mogły być podyktowane mentalnymi konsekwencjami wielowiekowego przywiązania chłopa do ziemi. To, że włościanie przez całe stulecia nie mogli opuszczać majątków swoich panów upodobniło bowiem polskie wsie do wysp rozrzuconych na oceanie. Folwarczna gospodarka zabiła wszelką mobilność społeczną i zmieniła stan chłopski w zbiorowisko odizolowanych od siebie plemion.

Żyjąc przez pokolenia w jednej osadzie chłopi zbudowali hermetyczne społeczności, opierające się głównie na relacjach rodzinnych i towarzyskich. Stosunki panujące między mieszkańcami wsi dalekie były oczywiście od sielanki (stanowiły wszak element brutalnego systemu folwarcznego), ale sieć wzajemnych powiązań pełniła jedną, fundamentalnie ważną rolę – pozwalała przetrwać! W nieludzkich realiach pańszczyzny gromada mogła pomagać sobie w pracy i wspólnie bronić się przed okrucieństwami dworu.

Ten specyficzny mechanizm opieki społecznej miał jednak poważną wadę. Otóż wieś, walcząca każdego dnia o przeżycie, bezwzględnie tępiła wszelkich odszczepieńców. Ofiarą takiego postępowania padła wspomniana już Jagna, ale podobne historie nie są tylko literacką fikcją. Ślady plemiennego myślenia dawnych chłopów przetrwały do dzisiaj i są obecne w wielu firmach lub urzędach.
W firmie jak we wiosce
Nawet współcześnie wiele osób wychodzi z założenia, że najważniejsze w pracy są bliskie relacje z kolegami i koleżankami. Subiektywne poczucie wspólnoty pracowniczej ma dla niektórych większe znaczenie niż działalność firmy, charakter branży, cele biznesowe, a nawet zarobki. Grunt to trzymać się razem, mieć święty spokój i solidarnie wykonywać polecenia. A jeśli roboty będzie za dużo – kolektywnie (ale nie za głośno) narzekać na szefów.
Przeczytaj też: Najbardziej zatruty owoc pańszczyzny
Teraz możecie zapytać, co w tym złego, że w pracy panuje dobra, koleżeńska atmosfera? Oczywiście nic, ale familiarność rodem z folwarcznej wsi potrafi być zabójcza. Listę szkodliwych skutków stadnego myślenia o pracy otwierają oczywiście kolesiostwo i nepotyzm. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie miał do czynienia z instytucją, w której stanowiska obsadzane są w oparciu o pochodzenie lub rodzinne koneksje. Kolejny problem polega na tym, że atmosfera powszechnej bliskości często jest kompletną fikcją. Za wspólnotową fasadą prawie zawsze kryją się liczne, skonfliktowane ze sobą kliki. Ci od wujka Zenka krzywo patrzą na ziomków Marioli z księgowości i wojenka gotowa. Nawet, jeśli wszelkie różnice zdań są starannie ukrywane.

Plemienna mentalność sprawia również, że dotknięte nią jednostki zupełnie nie postrzegają pracy w kategoriach kariery czy rozwoju. Potencjalnyawans uznawany jest przez nie za dopust boży, naruszający bezpieczne status quo, grożący dodatkowymi obowiązkami, a przede wszystkim – godzący w dotychczasowe relacje towarzyskie.
Przeczytaj też: Na czym polega mentalność pańszczyźniana (część III)
I w tym miejscu płynnie przechodzimy do punktu czwartego, jakim jest ostracyzm wobec osób, które chciałyby jednak coś w pracy osiągnąć. Persony działające w oparciu o bezosobowe kompetencje wzbudzają w gromadzie niepokój, są izolowane i poddawane presji. Oczekuje się od nich dopasowania do grupy i uznania, że jej interesy są ważniejsze od efektywności. Jeśli nie ulegną, stają się wyrzutkami. Trzymając się klimatów reymontowskich można powiedzieć, że podobnie jak Jagna kończą na kupie zawodowego gnoju. Tym samym zagrożenie zostaje oddalone, a firma-wioska może wrócić do stanu upragnionej harmonii.
Przeczytaj też: Skazani na zawodowe dożywocie
Pisząc ten artykuł korzystałem z następujących źródeł:
1. Zofia Smełka-Leszczyńska, Cześć pracy. O kulturze zapierdolu. Warszawa 2024
2. Janusz T. Hryniewicz, Stosunki pracy w polskich organizacjach. Warszawa 2007
3. Władysław Reymont, Chłopi
