Najnowszy wpis poświęcony jest upokorzeniom, jakie w wielu firmach spotykają nowo zatrudnionych pracowników. Inspiracją do jego napisania był cytat z pewnego podręcznika do zarządzania, który niczym bumerang wraca co chwilę do polskiego Internetu i za każdym razem wywołuje prawdziwą burzę. Zupełnie się nie dziwię.
O jakim cytacie mowa? Chodzi o fragment dwóch książek, których autorem jest prof. Krzysztof Obłój, obecnie wykładający w Akademii Leona Koźmińskiego. Pierwsza z nich nosi tytuł Mikroszkółka zarządzania i ukazała się jeszcze w roku 1994. Druga to opublikowana cztery lata później Strategia organizacji: w poszukiwaniu trwałej przewagi konkurencyjnej. W obu publikacjach autor powoływał się na przemyślenia innego naukowca, Richarda Pascalea – amerykańskiego konsultanta biznesowego, wieloletniego wykładowcy m.in. Uniwersytetu Stanforda oraz Oxfordu i wielkiego entuzjasty japońskich metod zarządzania.
Cóż takiego napisał Obłój? Zobaczcie sami:

Od biedy mogę nawet zrozumieć, że taka filozofia cieszyła się uznaniem w początkach polskiego kapitalizmu i czasach największej świetności gospodarki japońskiej. Zdaje sobie również sprawę, że w latach 90. pokutowało nad Wisłą nieco odrealnione wyobrażenie „dobrej zachodniej firmy”. Obawiam się jednak, że podobne inspiracje są w polskim biznesie żywe do dziś. Co gorsza, wciąż doskonale trafiają w naszą pańszczyźnianą mentalność.

Bo jak inaczej wytłumaczyć fascynację kulturą pracy, która zasłynęła w świecie m.in. za sprawą zjawisk takich, jak karoshi (śmierć z przepracowania) czy wręcz karojisatsu (samobójstwo wywołane pracoholizmem)? Pozwólcie, że pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Wrócę jednak na moment do Krzysztofa Obłoja, który odpytywany po latach przez jednego z dziennikarzy przyznał, że obecnie „nie powinniśmy stosować takich praktyk”. To miło, że mienił zdanie.

Witajcie w folwarku
A jak zastosowanie tych dziwnych teorii może wyglądać w praktyce? Wyobraźmy sobie, że udało nam się przebrnąć przez rekrutację opisaną w jednym z poprzednich tekstów. Istnieje spora szansa, że po jej zakończeniu trafimy właśnie do firmy, której menedżerowie nadal traktują mądrości z obu książek jak prawdę objawioną.

Szybko okaże się, że informacje umieszczone w ogłoszeniu o pracę i ustalenia poczynione w trakcie naboru mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Zamiast nich, czekać nas będą zalecane w podręczniku seanse upokorzenia – uciążliwe zadania poniżej kwalifikacji, zawalanie robotą ponad miarę i doprowadzanie do kresu wytrzymałości.
W zestawie będzie też pewnie straszenie zwolnieniem, ale zwróćcie uwagę, że o zwolnienie wcale w tym wszystkim nie chodzi, bo wytyczne są jasne. „Albo się pracownik w takiej sytuacji nauczy pokory i uzna, że interesy firmy są ważniejsze niż jego oczekiwania, żądania, potrzeby, albo też… zbuntuje się i zrezygnuje z pracy”.
Innymi słowy: doświadczenie, wiedza i profesjonalizm nie mają najmniejszego znaczenia. Wszelką samodzielność i inicjatywę należy wytępić w zarodku, bo to przecież niemożliwe, aby pracownik mógł wnieść do firmy cokolwiek wartościowego. Nowy musi być błyskawicznie złamany i zredukowany do roli miernego pomagiera.
No i pięknie, wszystko zgodnie ze sztuką. Zastanawiam się tylko, czy takie działania rzeczywiście mogą przynieść firmie jakieś korzyści? Czy pozwolą np. zwiększyć dochody? Poprawić produktywność? Moim zdaniem absolutnie nie i skutkiem będzie albo szybkie odejście z pracy, albo… wyhodowanie psychopaty.
Ludzie z doświadczeniem i siecią kontaktów zawodowych znajdą sobie w takiej sytuacji inne zatrudnienie, ale gorzej będzie z osobami młodymi. Jeśli ktoś spotka się z podobnymi praktykami już na samym początku swojej kariery, szybko może nabrać przekonania, że praca to wyłącznie zgnojenie. I w ten sposób wyprodukujemy sobie kolejne pokolenie obciążone pańszczyźnianym kompleksem.
A później przedsiębiorcy dziwią się, że ciężko znaleźć dobrego pracownika…
Strona główna • Praca •
Służysz społeczności blogowej, pięknie przy tym składasz frazy, przyjmij najszczersze wdzięczności moich wyrazy 🙂